ULTRATRIATHLON - Wiecej niż Ironman
Walia, rok 2014, legendarne zawody Ultraman. Na liście startowej tylko 35 nazwisk, w tym jeden Polak: Adam Sułowski z numerem 15. To jego pierwszy tak długi dystans. Dzień przed startem odbywa się odprawa techniczna i sprawdzenie sprzętu. Jest czas na ostatnie poprawki. Wszyscy są w szoku, widząc rower Adama, któremu daleko do tych czasowych z najwyższej półki. Każdy zawodnik ma obsługę, która towarzyszy mu i wspiera go na trasie. Niektóre z nich to prawdziwe ekipy specjalizujące się w udziale w tego typu zawodach. Adama dopingują najbliżsi. Atmosfera przed wyścigiem nie daje poczuć, że zawodnicy są dla siebie konkurentami. Wszyscy są przyjacielsko nastawieni i całe miasteczko zawodów ogarnia klimat bardziej rodzinny niż ten kojarzony z rywalizacją. Pierwszego dnia czeka ich 10 km pływania i część trasy na rowerze, drugiego znów rower, trzeciego do przebiegnięcia jest dystans dwóch maratonów...
Przed ruszeniem do wody wszyscy śmiałkowie stoją w kole, trzymając się za ręce. To chwila na skoncentrowanie się przed rozpoczęciem wyścigu, odwrotu już nie ma. Start nie jest tak dynamiczny, jak na krótszych dystansach, tu wszystko odbywa się trochę wolniej i jakby w większym skupieniu. Płyną. Woda ma 12°C, jest naprawdę chłodno. W dodatku trzeba walczyć nie tylko fizycznie, ale drugie wyzwanie to nawigacja w wodzie. Niektórzy gubią drogę, trochę się kotłują. Adam boryka się ze zbyt luźną pianką i chłodem przedostającym się przez nią. Musi podpłynąć do pomostu, żeby napić się czegoś ciepłego i zjeść. Są ciężkie momenty. Wydaje mu się, że widzi mgłę. Wychodząc z wody po nieco ponad trzech godzinach, nie jest w stanie zupełnie samodzielnie iść na nogach. Bardziej niż zmęczenie startujących pokonuje wyziębienie. Muszą ogrzać się w namiocie, posilić się i przebrać zanim wsiądą na rower. To nie jest łatwe, bo nie chce się jeść, a samemu ciężko się rozbierać i ubierać. Wreszcie jadą. Delikatnie mówiąc, płasko nie jest. A mówiąc wprost: są góry. Samochody ekip technicznych jadą trasą, zatrzymują się, żeby podać zawodnikom jedzenie i picie, pomóc im się przebrać. Teamy dopingują swoich śmiałków. Adam walczy znów i ze sobą, i z bólem, i z trasą, którą w pewnym momencie gubi i nadrabia kawałek, nim ekipa zdoła go dogonić... Pierwszy dzień kończy w trochę ponad 9 godzin.
Na regenerację pomiędzy pierwszym a drugim odcinkiem jest jedna noc. I to musi wystarczyć. Potrzebna jest pełna koncentracja i mobilizacja. Drugi dzień to znowu rower. Podobno to najtrudniejszy z dni i kto przetrwa tę jazdę, da radę także z bieganiem. Podjazdy nieco łatwiejsze, ale dystans robi swoje. Trzeba bardzo pilnować, żeby wystarczająco zjeść i wypić. Wszyscy chwalą polską ekipę za dobre przygotowanie i smaczne posiłki, którymi karmią nie tylko Adama, ale także innych zawodników. Pierwszego dnia przejechali 150 km, więc drugiego zostaje jeszcze 274 (tak, dobrze widzisz, 274 km). Polak kończy drugi odcinek rowerowy w 10 godzin i 40 minut. Robi wrażenie. A przed nimi znowu noc i ostatni dzień zmagań.
Do przebiegnięcia jest dystans dwóch maratonów, czyli trochę ponad 84 km, ale dodatkową trudnością jest znów mocno pagórkowaty teren. Startują. Adam biegnie w połowie stawki, takie były założenia. Każdy walczy w swoim tempie. Po 30 km biegu Polak zaczyna mijać kolejnychśmiałków, którzy odpadają z rywalizacji, zostając za jego plecami. Adam najlepiej czuje się na podbiegach. Zjada ile trzeba, chwali sobie banany i arbuzy. Od 50 km jest mu trochę ciężej, ale innym chyba jeszcze bardziej, bo Adam wysuwa się na ósmą pozycję. Na ostatnich kilkunastu kilometrach jest najtrudniej. Trochę idzie, trochę biegnie, łapią go skurcze. W końcu mobilizuje się na kilka finalnych kilometrów. Dostaje od swojej załogi polską flagę i z nią wbiega na metę. Emocje rozdzierają go od środka i są nie do opisania. Tosamo dzieje się w innych ekipach, których zawodnicy kończą ten trudny i wyjątkowy wyścig. Tym sposobem Adam zostaje drugim polskim Ultramanem i spełnia jedno ze swoich wielkich marzeń. Jeśli czytasz ten magazyn, najpewniej masz na swoim koncie starty w zawodach triathlonowych albo właśnie przygotowujesz się do nich. Bohaterowie tego tekstu także. Tylko na nieco dłuższych dystansach. Mianem ultratriathlonu, bo o nim mowa, można określić zawody na dystansie powyżej Ironmana. Tak jak inne dyscypliny z przedrostkiem „ultra” – biegowe czy rowerowe – można je klasyfikować jako ekstremalne wyczyny na dystansach z pozoru nie do pokonania. W praktyce spotyka się więc zawody na trasach odpowiadających wielokrotnościom tych rozgrywanych pod nazwą Ironman lub na różnych kombinacjach poszczególnych odcinków. W przeciwieństwie do standardowych zawodów triathlonowych, w przypadku tych „ultra” rywalizacja w kolejnych dyscyplinach może być rozbita na następujące po sobie dni.
ULTRA REKORDY
19 godz. 36 min to rekord świata na dystansie Double Ironman należący do Amerykanina Johna Quinna
31 godz. 48 min – tyle najmniej trwało pokonanie potrójnego dystansu Ironmana przez Austriaka Luisa Wildpannera
23 godz. 53 min - rekord Polski Double Ironman należący do Adama Sułowskiego, bohatera tego artykułu
22 do ponad 26 godzin – tak wahają się czasy zwycięzców mistrzostw świata Ultraman na przestrzeni lat 51 lat miał najstarszy mistrz świata w wyścigu Ultraman
Do najtrudniejszych zawodów na świecie nie każdy może się tak po prostu zgłosić. Często to organizatorzy decydują i zapraszają triathlonistów, którzy są na to gotowi. Bo wysiłek jest morderczy. Każdego roku pod koniec listopada na Hawajach odbywają się mistrzostwa świata Ultraman. Tam śmiałkowie mają do przepłynięcia 10 km, jadą na rowerze 421 km i biegną podwójny maraton, czyli 84 km. Całość trwa trzy dni i codziennie zawodnicy pokonują jedną część zmagań. Żeby się zakwalifikować, trzeba pokazać się wcześniej w podobnych zawodach – na przykład z serii Pucharu Świata. Miejsc na starcie jest 40, a jeśli ktoś rzeczywiście poświęca się tak długim
dystansom, na pewno chciałby tam się znaleźć.
Rekordzistą Polski na dystansie Double Ironman i drugim Polakiem, który ukończył zawody Ultraman jest właśnie Adam Sułowski. Bardzo pozytywny i – nie bójmy się tego stwierdzenia – nieźle zakręcony człowiek. Żeby porozmawiać o jego niewiarygodnych wyczynach, z Adamem łączę się poprzez Skype. Mieszka obecnie w Tajlandii, żeby w spokoju przygotowywać się do mistrzostw świata Ultraman. Dzięki dobrym wynikom sportowym uzyskał kwalifikację i ma szansę wystartować w 2016 roku na Hawajach. W Tajlandii ma idealne warunki – nie musi przejmować się zimą, a klimat jest zbliżony do tego, w którym przyjdzie mu rywalizować: jest ciepło i wilgotno. W Polsce jest wczesne popołudnie, u niego późny wieczór. Opowiada mi, jak mijają mu dni. „Normalnie”: treningi, praca zdalna, odpowiednie jedzenie i odpoczynek. Jest teraz z grupą zapaleńców, która ma podobne cele jak on i wspólnie realizują ciekawy sposób połączenia wszystkich wyżej wymienionych czynności, korzystając przy tym z uroków Tajlandii. Codziennie wstają o 5:00 rano, by parę minut przed 6:00 wyruszyć i przed największymi upałami przejechać z bagażem nawet 150 km w kolejne miejsce na mapie. Koło południa docierają do hotelu, rozpakowują rzeczy i mają kilka godzin, żeby popracować. Dzięki możliwości pracy zdalnej mogą to robić z każdego miejsca na świecie. Później wyjście na trening. Wieczorem trochę czasu na kontakt z rodziną i nadrabianie innych zaległości. Spanie i powtórka.
Dzięki temu, że przemieszczają się z miejsca na miejsce, mogą poznawać tajskie szosy i kolejne zakątki, a o monotonii nie ma mowy. Każdego tygodnia na samym rowerze wychodzi im 500–700 km na liczniku. Na tradycyjne zwiedzanie zupełnie nie ma czasu, zafascynowani są wysiłkiem i docieraniem do kolejnych miejsc, w których nie ma turystów i poznawaniem prawdziwej kultury i prawdziwych ludzi.
Kilka lat temu Adam postawił sobie, jak na swoje możliwości, ambitny cel: przebiec maraton. I rzeczywiście go przebiegł, w międzyczasie interesując się coraz mocniej triathlonem. Rok po maratonie ukończył swoje pierwsze zawody triathlonowe na dystansie połowy Ironmana. Później całość Ironmana. Ale okazało się, że przecież można jeszcze więcej. Przeszedł na dietę roślinną, odrzucając całkowicie pokarmy pochodzenia zwierzęcego. Przekonuje, że tak da się żyć i trenować. Nie byle jak trenować. W 2015 roku postanowił wystartować w Pucharze Świata na dystansie Double Ironman. Zawody odbywały się w Słowenii, a Adam pojechał tam na rowerze. 2800 km w miesiąc, tydzień odpoczynku i start. Wyszło nieźle, bo zajął 5. miejsce open i 1. w swojej kategorii wiekowej, będąc jednocześnie najmłodszym zawodnikiem w całych zawodach. Jego średnia na rowerze na 360 km (jazda indywidualna) wyniosła 31,1 km/h i po jeździe zajmował drugą pozycję w zawodach. Kolejne wydarzenia coraz bardziej otwierały go na świat i popychały do snucia coraz bardziej odważnych planów.
Adam nie jest jedynym Polakiem, który ukończył Ultramana. Jako pierwszy (i do tej pory, poza Adamem, jedyny) był Jerzy Górski, który dokonał tego na Big Island, gdzie rodził się triathlon. Co więcej, w 1990 roku sięgnął po mistrzostwo świata na dystansie Double Ultraman. I również jego historia jest szczególna). Jerzy Górski przez lata zmagał się z uzależnieniem od narkotyków. Pokonał je, od razu wpadając w inny, ale znacznie bezpieczniejszy nałóg – sport. Najpierw bieganie, potem triathlon. Skończyło się na tytule mistrza świata w jednej z najtrudniejszych jego odmian. Ukończył także tzw. Bieg Śmierci, czyli 100 mil przez Stany Zjednoczone, później zaangażował się w organizację imprez sportowych. Z dna wspiął się na sam szczyt. Pomysł na start w Ultramanie pojawił się trochę znienacka. Pan Jerzy czuł, że jest gotowy na bardzo duże poświęcenia i że chciałby jeszcze mocniej zaangażować się w sport. Wtedy w telewizji zobaczył migawki z Hawajów, gdzie rozgrywane były niezwykle trudne zawody. Wiedział, że musi tam wystartować. Spełnił swój cel i zapisał się w historii jako pierwszy polski Ultraman. To pokazuje, że posiada kilka wyjątkowych cech charakteru, które są niezbędne u długodystansowców i które skazują ich na sukces.
Dodano: 2017-04-24
Autor: Karolina Furlepa, foto: strakman.com
Reklama