Harda Suka za nami!
Tęsknię za bieganiem w zimie. Ludzie siedzą wtedy w domach przed telewizorami w ciepłych kapciach a ja biegnę w śniegowej breji, która wlewa mi się do butów, deszcz ze śniegiem słodko zacina po twarzy a ja biegnę... Wikingowie wierzyli, że śmierć w walce da im wieczną chwałę i bezkresne ucztowanie z Odynem w Valhalli. Ci, którzy wczoraj o 16:00 stanęli na starcie HardejSuki wierzą, że to trójgłowy potwór, którego okiełznać można tylko meldując się na mecie…W mordę, kiedy ja w końcu dorosnę??
Kiedy to piszę jest poniedziałek dwa dni póżniej, mam świetny humor i bagaż wspomnień, którego nie zgubię nawet na lotnisku ale do rzeczy. HardaSuka Ultimate Triathlon Challenge to zawody organizowane na terenie polskich i słowackich Tatr. 4,5km pływania w wodach Zalewu Orawskiego, dalej pętla rowerowa 225km wokół Tatr, na której suma przewyższeń to 3000m, a całość kończy się biegiem granią Tatr na dystansie 55km z sumą przewyższeń 5000m. Tym, którzy nie bardzo się orientują w relacji dystansu i przewyższeń podpowiem, że o ile się dobrze orientuję, to w Polsce organizowany jest tylko jeden bieg na dystansie ultra, który ma podobny stosunek tych dwóch kluczowych zmiennych, reszta jest mniej lub bardziej płaska (poprawcie mnie jeśli się mylę).
Oto i nasza Klaudia
W całym przedsięwzięciu ważny jest support, czyli ktoś, kto będzie was asekurował, jadąc samochodem na trasie rowerowej, dbał o strefy zmian, karmił, przewijał i tulił kiedy przyjdzie kolka. Ktoś, kto zapytany o skuwacz do łańcucha nie zacznie przeszukiwać googli. No więc ja miałem Przemka wspieranego okresowo przez ekipę supportującą Klaudię - jedyną kobietę startującą w tym roku. Klaudia swój kawałek granitu z zatopionymi kłami Hardej postawiła w kuchni, bo od powrotu to tam spędza najwięcej czasu. Wszyscy przywołujemy te najwspanialsze chwile więc ona próbuje ugotować taką samą pomidorową jak Panie Renata i Agnieszka w schronisku na Hali Ornak.
Pogoda w wysokich górach często przypomina kobietę w ciąży. Nasza była w drugim trymestrze. Na pływaniu wiało teoretycznie w plecy, a w praktyce prądy próbowały mnie znosić daleko od mety. Na rowerze pochmurno, a w nocy niezbyt ciepło z rozgwieżdżonym niebem – super, ale na bieganiu o mały włos, a zagłaskałaby na śmierć. Start w Dolinie Chochołowskiej kilka minut po 3 w nocy. Chłodno, ale nie zimno. Rakoń i Wołowiec w chmurach z lekkim wiatrem po to, by później słońce zrobiło nam prawdziwy pierwszy dzień wakacji. Z czasem przestało już wiać nawet na grani.
Zbiegając z Kasprowego zwiedzałem każdy, nawet najmniejszy strumień czy staw mocząc głowę, ręce, kark i kolana. Na mecie Paweł supportujący Artura sprzedał mi patent z czapką: przed podejściem na Krzyżne leżał jeszcze spory płat śniegu. Trzeba było włożyć odrobinę pod czapkę, by topniejąc spływał po karku, ale to było na mecie, a ja nie miałem czapki.
Ostatecznie w schronisku przy Morskim Oku w ramiona Piotra trafiłem jako trzeci, po 23-ech godzinach i 26-ciu minutach. Zacięta walka o pierwsze miejsce toczyła się między Arturem Kurkiem a Krzyśkiem Wasilewskim. Na metę pierwszy dotarł Artur z czasem 22 godziny 17 minut. Krzysztofowi zajęło to 22 godziny 52 minuty. Siedząc na ciepłych kamieniach i delektując się zapachem ziół czekaliśmy na kolejnych wojowników i wojowniczkę. Z 25-ciu startujących do mety w limicie dotarło 16-tu zawodników, a ostatnia grupa punktualnie o 22:00. Nikomu nic się nie stało i mam nadzieję, że wszyscy szczęśliwie wrócili do domu, bo przecież trening sam się nie zrobi
foto: Katarzyna Osikowska - Tasz
Reklama